Już jakiś czas noszę się z zamiarem poruszenia kwestii „zapalnej” w naszym kraju. Może oczywiście być tak, że to moje subiektywne wrażenie jakoby temat, o którym będzie mowa wywoływał silne emocje i zwykle był spychany na dalszy tor lub traktowany trochę jak tabu, o którym mowić raczej nie wypada niż nie wolno, bo społecznie lepiej wygląda ta rodzina, na którą nie pada złe słowo, a jej członkowie świetliście przedstawiają jej istotę. Tak więc pomyślałam sobie, że w końcu czas wziąć byka za rogi i tyknąć tą beczkę dziegciu jaką są szeroko pojęte relacje rodzinne i rodzina polska jako taka. Temat – rzeka, a jakże, bo kto mi powie, że nie mógłby zachęcony usiąść i w zaciszu swego domu spisać całej trylogii na temat dziejów swej rodziny, jej nawyków, przywar, nałogów, ale też zalet, zasług, sukcesów i wkładu w jego obecną postać jako dorosłego człowieka. Czy jest inaczej?
Biorąc pod uwagę fakt, że staram się kierować do Czytelnika myślącego, wątpię by ktokolwiek z Was mógł zaprzeczyć. Moim skromnym zdaniem, niczego w tym temacie nie powie albo ktoś z dość ograniczonymi zasobami umysłowymi (i nie mam tu na myśli wrodzonych upośledzeń czy niepełnosprawności), albo ktoś tak zakłamany, że nawet przed sobą samym woli udawać, że nie dzieje się nic, choćby właśnie na jego oczach sie to dokonywało. Brzmi enigmatycznie? Phi, bywa. Temat rozległy, w związku z czym podzielę go sobie na kawałeczki, żeby tak po małej chochelce tego dziegciu ulewać z baryłki, a ta gabaryty ma ogromne, więc może z tego wyjść coś większego niż mini-seria artykułów.
To, co byłoby najłatwiej zrobić to pisać na własnym przykładzie – dlatego właśnie nie omieszkam tego zrobić, a jeśli w ramach odwetu czy czegokolwiek w tym stylu, członkowie mojej rodziny, o których mowa być może będzie, postanowią mnie wykląć, wydziedziczyć (tylko z czego? ;]) czy na mój widok odwracać głowę w drugą stronę to cóż – pozwolę sobie przejść nad tym do porządku dziennego i nie popaść w rozpacz. Widocznie prawda, choć czasem ciężko mówić o jednej i obiektywnej, mocno w oczy kole i nie sposób się z tym pogodzić.
Jak to więc jest z tą rodziną? Nie wybieramy jej, niestety taki nasz los i to w jakich warunkach dziecko przyjdzie na świat, a następnie w jakim środowisku przyjdzie mu się od najmłodszych lat wychowywać jest niezależne od jego woli. To rodzice decydują, że chcą nas spłodzić, kobieta nosi pod sercem małego człowieka przez 9 miesięcy (czasem krócej, czasem dłużej, ale przyjmujemy standaryzowany okres), następnie wydaje go na świat w trakcie porodu i zaczyna się nasza przygoda zwana życiem.
Z tą przygodą różnie bywa, bo nie każdemu pisana jest rodzina, w której przeżyje jedynie mlekiem i miodem płynący okres dzieciństwa i dojrzewania. Niemniej jednak jako pedagog często zastanawiałam się jak wygląda geneza dość popularnych obecnie zachowań rodziców polegających na:
- kompensacji własnych braków i niespełnionych marzeń poprzez wpieranie ich własnemu dziecku
- obarczaniu dziecka zachowaniami doświadczanymi we własnym dzieciństwie ze strony swoich rodziców
- kompensowaniu braków w wychowaniu i obecności wobec własnych dzieci poprzez obdarzanie nadmierną uwagą i uczuciami dzieci kolejnego małżonka bądź też wnuków (własnych lub przysposobionych wraz z małżonkiem)
- fundowaniu dziecku tzw. wychowania bezstresowego i „po kumpelsku” bez wpajania młodemu człowiekowi fundamentalnych zasad czy służenia własnym przykładem jako autorytetem.
Tyle na teraz z zakresu zasygnalizowania tematu. Na ile czas pozwoli będę po kolei zajmowała się wymienionymi problemami i przedstawiała własny punkt widzenia.
Wasze komentarze